Zanim mogliśmy wjechać do Nikaragui, wymagany był test COVID-19. Aby sprostać wymaganiom, pojechaliśmy na lotnisko w Liberii. Jest tam wiele lotów międzynarodowych, dlatego w namiocie na parkingu zorganizowano duże centrum testowe. Szybko wykonaliśmy testy PCR, ale aby otrzymać wyniki, musieliśmy poczekać do następnego dnia. Najbliższy był Eco Kamping Papagayo położony w pobliżu popularnej wśród turystów zatoki Culebra. Wybraliśmy to miejsce na noc. Miejscowa plaża Panama okazała się być błotnista. Nic spektakularnego. Po przejechaniu wzdłuż wybrzeża sporej części półwyspu Nicoya doszliśmy do prostego wniosku. Plaże po stronie Pacyfiku w Kostaryce są po prostu brzydkie. Tuż po śniadaniu ruszyliśmy w drogę. Po drodze na lotnisku wydrukowaliśmy negatywne wyniki testów i udaliśmy się w kierunku granicy.
Nie dalej niż 15 km od granicy z Nikaraguą ruch na szosie utknął w martwym punkcie. Okazało się, że ciężarówka z naczepą wpadła do rowu blokując całą drogę. Nikt nie był w stanie jej ominąć. Policja szacowała, że pomoc do jej wyciągnięcia może przybyć ze stolicy za 7 godzin. Wszyscy, z którymi rozmawiałem, byli zdruzgotani. Nawet miejscowi kierowcy zapewniali mnie, że nie ma alternatywnej drogi do granicy. Po powrocie do samochodu zacząłem przeglądać mapę nawigacyjną na naszym OPC i doszedłem do wniosku, że powinniśmy spróbować objazdu przez góry. Była tam sieć małych dróg oznaczonych białym kolorem. Zawróciliśmy, skręciliśmy do pierwszej wioski i zaczęła się nasza wspinaczka w górę i w dół. Zaczęła się ulewa, mało używane drogi gruntowe szybko zamieniły się w strumienie błota. Po jednym z bardzo stromych zjazdów zatrzymałem się na brzegu rzeki. Nie była ona szeroka, ale nie chciałem wjeżdżać do wody na ślepo. Z powodu bardzo ulewnych opadów poziom wody szybko się podnosił. Zasadą numer jeden przy przejeżdżaniu przez wodę jest sprawdzenie pieszo, czy jest to możliwe. Zdjąłem buty i sam wszedłem do rzeki. Musiałem mieć pewność co do głębokości wody i upewnić się, że na dnie nie ma błota. Byłem cały mokry, ale przynajmniej wiedziałem, że ryzyko utknięcia w wodzie jest niewielkie. Na podstawie mapy mieliśmy mieć tylko dwa przeprawy przez wodę, ale kilka małych rzek w tym rejonie nie zostało oznaczonych. W pewnym momencie zamiast tradycyjnej przeprawy z jednego brzegu na drugi musieliśmy nawet jechać razem z prądem w dół rzeki. Skończyło się na tym, że jedenaście razy przecinaliśmy brunatną błotnistą wodę, aż dotarliśmy do wioski i wreszcie drogi asfaltowej. Co za ulga.
Z opóźnieniem dotarliśmy do przejścia granicznego. Kolejne półtorej godziny na formalności i byliśmy w Nikaragui. Nasz następny przystanek to kolonialna Granada nad jeziorem Nikaragua.