Kalifornia Dolna daje nieskończone możliwości, aby przebywać wśród natury. Gdziekolwiek zatrzymaliśmy się na noc byliśmy jedynymi ludźmi w okolicy. Nie ma tam jakiś wyznaczonych miejsc dla podróżnych. Można zatrzymywać się gdziekolwiek i pozostać tak długo, jak tylko ma się ochotę. Zawsze czuliśmy się wolni i zupełnie sami pod szeroko otwartym rozgwieżdżonym niebem. Prawowici właściciele tych ziem, rdzenni Indianie odeszli na zawsze, ale czuliśmy obecnego wokół ich ducha, wolność życia w harmonii z naturą. Nie mieliśmy żadnych wątpliwości. Baja jest jednym z ostatnich jeszcze dziewiczych miejsc na Ziemi.
Opuściliśmy pustynię nie bez żalu i podążyliśmy do La Paz. Zgodnie z planem, w następną niedzielę chcieliśmy przeprawić się promem na drugą stronie Zatoki Kalifornijskiej, znanej również jako Morze Corteza. Będąc w mieście, była to świetna okazja, aby kupić bilety z wyprzedzeniem. Tak też uczyniliśmy jadąc do przystani promowej znajdującej się 21 km za La Paz. Po kupnie biletów i kajuty na statku zaczęliśmy poszukiwania odpowiedniego miejsca do spędzenia nocy. Trafiliśmy na plażę El Tecolote. Było to piaszczyste wybrzeże na północ od miasta z wieloma wczasowiczami na brzegu, kampery i pickupy zaparkowane na dłuższy czas. Dość gęsto zaludnione miejsce, jakże odmienne od tych, w których zwykliśmy spędzać czas do tej pory. Naszymi najbliżsi sąsiadami byli podróżnicy z Europy, Szwajcarzy i Niemcy w ich wielkich ciężarówkach MAN 4x4. Byli oni tam przez dłuższy czas, my zatrzymaliśmy się tylko na jedną noc.
Kolejną noc i prawie cały dzień spędziliśmy na plaży w Buenavista. Wieczorem jadąc do Cabo, przekroczyliśmy po raz pierwszy samochodem Zwrotnik Raka. Następnego dnia, w pobliżu San Jose del Cabo, Baliosowi zmieniono olej. Przygotowywaliśmy się na wizytę Mateusza, dlatego też pragnęliśmy spędzić nadchodzącą noc w bliskim sąsiedztwie lotniska. Znalezienie odpowiedniego miejsca zajęło nam jednak sporo czasu, głównie ze względu na to, że poszukiwania prowadziliśmy po ciemku. Nie byliśmy w stanie właściwie ocenić wybranego miejsca, aż do następnego ranka. Okazało się, że zatrzymaliśmy się na zboczu poniżej linii lasu. Było to zaciszne lecz upalne miejsce, przez cały nasz pobyt przejechał tam w sąsiedztwie tylko jeden pojazd. Wczesnym popołudniem wybraliśmy się na lotnisko i stamtąd pojechaliśmy wraz z Mateuszem do hotelu. W najbliższych czterech dniach, wszyscy spodziewaliśmy się spokojnego, pełnego relaksu pobytu. Byliśmy podekscytowani, nadchodziło Święto Dziękczynienia, miał to być czas odpoczynku po samochodowych wędrówkach po bezdrożach Baja.