Wyjechaliśmy w drogę już o godzinie ósmej. Ostatnie dwa dni nie były złe, jeśli chodzi o pogodę, ale kontynuując naszą podróż w kierunku południowo-zachodnim mieliśmy nadzieję na jeszcze mniej deszczu. Ciągłe wyboje i dziury na drodze gwarantowały dość wolne tępo poruszania. Gdy opuściliśmy Płaskowyż Centralny, krajobraz zmienił się z żyznych zielonych wzgórz na jałowe otwarte tereny. Pola ryżowe zniknęły całkowicie, a po drodze było coraz mniej osad.
W Ambalavao zatrzymaliśmy się, aby zobaczyć targ zebu, największy na Madagaskarze. Gdy zatrzymaliśmy się w pobliżu targowiska nasz samochód otoczony został przez grupę miejscowych dzieci. Zaglądały one do środka i zażądały czegoś, ale my nie byliśmy pewni, czego one tak naprawdę chcą. Niestety nie mieliśmy żadnych ciastek, które dzieci przyjmują tak chętnie. Łamaną mieszanką kilku języków próbowaliśmy wyjaśnić, o co im chodzi. Bez skutku, dzieci wciąż nalegały na coś, co znajdowało się wewnątrz naszego samochodu. Po pewnym czasie Ewa stwierdziła, „muszą być spragnione, dajmy im wodę, którą pokazują”. Mieliśmy tylko jedną, częściowo opróżnianą butelkę wody, którą postanowiliśmy im podarować. Jeden z chłopców szybko ją chwycił i odbiegł. Ku naszemu zaskoczeniu, nie wypił on wcale wody, ale wylał całą zawartość na ziemię. Z pustą butelką zniknął on nam z oczu gdzieś pomiędzy niezliczonym bydłem na targu. Zachowanie to zaskoczyło nas niezmiernie. Dopiero później zrozumieliśmy, że dla Malgaszów żyjących średnio za 2 dolary dziennie, używane puste plastikowe butelki, to prawdziwy skarb. Można je używać do przechowywania mleka lub wody i prawdopodobnie można znaleźć jeszcze sto innych zastosowań. Od tej pory zawsze rozdawaliśmy puste butelki dzieciom napotkanym po drodze.
Po nocy spędzonej w hotelu Le Jardin du Roy większość dnia minęło nam na wędrówce po szlakach w Parku Narodowego Isalo. Dotarliśmy do trzech jeziorek, określanych, jako baseny naturalne i spotkaliśmy lemury, które bawiły się bardzo blisko nas.