Po dwóch nocach w pobliżu Isalo ruszyliśmy w dalszą drogę na zachód przejeżdżając przez bogate w kamienie szlachetne obszary południa Madagaskaru. Małe miasteczka górnicze mijane pa drodze wyglądały bardziej zasobnie niż te, które widzieliśmy wcześniej. Zdominowanie były one przez "pałace" dealerów kamieni. Przed każdym z nich zaparkowane były błyszczące od wosku samochody. Aby pokazać wysoki status i bogactwo domy budowane są w całości z betonu. Posiadają okna ze szkłem i balustrady balkonowe. Wszystko to wyglądało bardzo dziwnie, ponieważ style architektoniczne i użyte materiały są niemal zupełnie nieznane w lokalnym budownictwie. Te domy były również miejscem gdzie lokalni górnicy sprzedają surowe kolorowe kamienie takie jak szafiry, rubiny i inne. Nie ma tam jednak w okolicy dużych kopalń z szybami górniczymi. Proces wydobywania kamieni szlachetnych to po prostu kopanie podziemnych tuneli bez zabezpieczeń, wynoszenie piasku na powierzchnię, a następnie wypłukiwanie go w pobliskiej rzece.
Zatrzymaliśmy się w kilku miejscach, aby sprawdzić, jakimi tak naprawdę kamieniami się tam handluje. Wielkie pałace dealerów były dobrze strzeżone, ale nie widać było tam żadnej lady do sprzedaży. Przydrożne drewniane budy miały jednak drogocenne kamienie wystawione na sprzedaż. Czy ja powiedziałem drogocenne kamienie? Powinienem raczej powiedzieć kamienista ziemia na sprzedaż. Przy naszym braku wiedzy w tej dziedzinie przeglądając kamyczki stwierdziliśmy, że lepiej jest wziąć za darmo kilka kamieni z ziemi pod naszymi nogami zamiast kupować podobne od handlarzy. Nie będzie nowego pierścionka dla Ewy tym razem.
W każdej w niemal miejscowości na Madagaskarze znajdują się policyjne lub żandarmeryjne punkty kontroli na drogach. Jak do tej pory na żadnym z nich nie zatroskano się, aby nas zatrzymać. Do czasu. W szczerym polu, poza obrębem jakiejkolwiek osady, dwóch żandarmów postanowiło sprawdzić nasze dokumenty. Dowiedzieliśmy się, że brakuje nam bardzo ważnych papierów. "Jak to się stało? Jestem pewien, że mamy ze sobą wszystkie wymagane dokumenty"-powiedziałem do siebie. Niestety, jeden tajemniczy, trudny do zidentyfikowania dokument-który tak naprawdę nie istnieje w rzeczywistości-był tutaj koniecznie wymagany. "W porządku, aby rozwiązać problem damy mu największy banknot w lokalnym obiegu, 10000 ariary (4 USD) " myślałem głośno po 30 minutach oczekiwania. Wyższy rangą żandarm oczekiwał łapówki, ale nalegał, na większą kwotę. Po kolejnych 30 minutach i kolejnym banknocie 10000 ariary w jego kieszeni byliśmy wreszcie wolni. To było głupie z mojej strony, że dałem tę łapówkę. Wciąż uczę się lokalnych i niepisanych zasad. "Nigdy więcej, nienawidzę płacić skorumpowanym urzędnikom" -powiedziałem do siebie- "następnym razem rozegramy to inaczej."
Wczesnym popołudniem dotarliśmy do Tulear (dawniej Toliara) na zachodnim wybrzeżu Madagaskaru. Miejscowość ta położona dokładnie na Zwrotniku Koziorożca jest zatłoczona, brudna, ma zanieczyszczone morze i wybrzeże. Tutaj na poziomie wody, jest okropnie gorąco. Temperatura była znacznie wyższa niż w innych częściach Madagaskaru, które odwiedziliśmy do tej pory. Wiatr wiejący od strony Kanału Mozambickiego był zupełnie jak upał z kuchenki do pieczenia, a wewnątrz naszego Pajero czuliśmy się jak kurczaki w piekarniku. Traktor miał niedziałający wentylator w kabinie nie mówiąc już o A/C. Ekstremalne upały odbijały się na nas. Koniecznym było znaleźć spokojną i chłodną oazę na noc, lecz nie było to takie łatwe.
Wszystkie hotele, które sprawdziliśmy w Tulear były wstrętne. Mieliśmy jednak trochę szczęścia znajdując mały hotelik o nazwie Bakuba Concept leżący poza miastem. Początkowo planowaliśmy spędzić tam jedną noc, ale skończyło się na trzech. Okazał się to być najlepszy ze wszystkich hoteli odwiedzonych przez nas na Madagaskarze.