Dotarliśmy do kanadyjskiej prowincji Wyspa Księcia Edwarda (często nazywanej po prostu PEI, skrót od pełnej nazwy Prince Edward Island) o zachodzie słońca. Najlepszym sposobem, aby się tam dostać jest przejazd mostem o długości 13 km. Przejazd jest oczywiście płatny i według mnie Most Konfederacji (Confederation Bridge) łączący PEI z Nowym Brunszwikiem to najdroższy most w obu Amerykach (43,25 USD w obie strony). Przed przyjazdem słyszałem kilka ciekawych opowieści o tej wyspie i oczywiście powieść „Ania z Zielonego Wzgórza” była mi znana przynajmniej z tytułu. Ewa z kolei, czytała w przeszłości dużo książek Lucy Montgomery i oczekiwała nie małych wrażeń podczas naszej wizyty.
Na wyspie było zimno, czasami padał deszcz. Nasz pobyt przebiegł na zwiedzaniu północnej części wyspy, rejonu Cavendish. Podobały się nam zielone, łagodne wzgórza i spacery po plaży. Moim zdaniem jednak, PEI nie ma nic unikalnego w sobie. Niewiele znalazłem tam też tak naprawdę urokliwych miejsc. Podobne plaże, identyczny krajobraz, takie same wsie można zobaczyć w wielu innych miejscach nadmorskiej Kanady. Nie będąc w stanie znaleźć nic lepszego zdecydowaliśmy się odwiedzić farmę Zielone Wzgórza (Green Gables). Miejsce to związane ze znaną pisarką jest główną atrakcją Wyspy Księcia Edwarda. Lecz cóż, jest to po prostu dom na farmie, jakich wiele. Nie ma na wyspie prawdziwego wyzwania i unikalnej przygody. Najmniejsza kanadyjska prowincja pozostawiła w nas najmniej ciekawe wspomnienia. Byliśmy szczęśliwi opuszczając PEI z nadzieją odnalezienia przygód gdzie indziej.