To była długa podróż promem przez zatokę Kalifornijską, znacznie dłuższa niż się tego spodziewaliśmy. Udało nam się dostać kabinę, jest ich dosłownie kilka na statku. Mieliśmy szczęście, większość podróżnych spędziło całą noc w fotelach. Pasażerowie to głównie meksykańscy kierowcy ciężarówek. Na pokładzie załoga serwowała dwa posiłki. Były to typowe przykłady kuchni meksykańskiej, śniadanie nie wiele różniło się od obiadu. Na talerzu zawsze jest fasola bez względu na to, czy się ją zamówi, czy nie.
O pierwszej po południu , po 20 godzinach na morzu, statek zacumował w Mazatlán. Tylko kierowca mógł wyjechać z promu samochodem. Wszyscy pozostali pasażerowie musieli wyjść pieszo. Nie było jasne, gdzie powinniśmy się spotkać na lądzie. Straciliśmy prawie godzinę, aby się odnaleźć.
Meksyk właściwy różni się od spokojnej, leniwej Kalifornii Dolnej. Jest tu wiele autostrad, niektóre darmowe, inne płatne, wszędzie miasta i duży ruch. Brak jest większych wolnych przestrzeni. Po 8 wieczorem, dotarliśmy do miasteczka Tequila. Tak, to była właśnie to Tequila, miejsce z którego wywodzi się słynny meksykański alkohol. Nadszedł czas, aby znaleźć miejsce do spędzenia nocy, dość trudne zadanie jak wydawało się na początku. Skończyło się na podwórku przy motelu. Miał on dziwaczną nazwie, Delicias 29 de Enero czyli Przysmaki 29 stycznia. Balios zatrzymał się za wysokim murem, brama została zamknięta i za 100 peso (7 USD) mieliśmy cały placyk dla siebie. Byliśmy szczęśliwi, że nie musieliśmy spędzać nocy w jednym z pokoi tego motelu, lecz mogliśmy wyspać się w namiocie na dachu naszego Jeepa.