Po trzech dniach nicnierobienia spakowaliśmy się i opuściliśmy nasze miejsce schronienia. Lokalna droga między willami była stroma i wolna, aż dotarliśmy do drogi głównej w San Juan del Sur. Po kilku chwilach napotkaliśmy policyjny punkt kontrolny. Rutynowa kontrola naszych dokumentów. Nie ma problemu. „Seguro” powiedział jeden z policjantów. Co do cholery, nie mamy żadnego ubezpieczenia samochodowego wydanego w Nikaragui. Jak dotąd żaden z krajów na naszej drodze tego nie wymagał. Ubezpieczenie z USA im nie wystarcza. Na granicy nic nie wskazywało, że musimy mieć dodatkowe ubezpieczenie, aby móc jeździć po Nikaragui. Jak rozwiązać problem? Policja nie chciała nas puścić. Nie znając lokalnych praktyk, nie chciałem otwarcie przekupywać policji. Jeden z funkcjonariuszy zaczął mówić o drogim mandacie. „Zaczekaj, coś spróbujmy”, powiedziałem do żony i wysiadłem z samochodu. Z tyłu szybko znalazłem małe pudełko. Uznałem, że podanie go bezpośrednio funkcjonariuszowi może być złym posunięciem. W zamian, przekazałem je żonie na przednim siedzeniu. „Otwórz i pokaż mu, co jest w środku” – poleciłem jej. Oboje patrzyliśmy na reakcję policjanta. Czarne pudełko zawierało okulary przeciwsłoneczne z wymiennymi lustrzanymi szkłami. Wszystko ładnie ułożone w środku. Jego oczy otworzyły się szeroko i zauważyliśmy delikatny uśmiech. „Me friend”, powiedział. Był jak dzieciak czekający na prezent urodzinowy. Nie było wątpliwości, uwielbiał to. Ewa zamknęła pudełko i podała mu. Z dumą na twarzy policjant odszedł, aby pokazać prezent swoim kolegom. Mogliśmy jechać dalej.
To tylko 45 minut jazdy od nadmorskiego miasta San Juan del Sur do granicy z Kostaryką. Około 10 km przed granicą napotkaliśmy kolejny posterunek policji. Znowu nas zatrzymano. Wcześniej było tak wiele punktów kontrolnych w Nikaragui i nikt nie zadał sobie trudu, żeby nas zatrzymać, ale dzisiaj nie mieliśmy szczęścia. Dokładnie ta sama rutynowa kontrola i oczywiście brakuje ubezpieczenia. Młody policjant był bardzo zainteresowany gadżetami. Jego uwagę przykuła latarka Maglite zamontowana pod moim siedzeniem. „O cholera”, powiedziałem do Ewy, „będziemy musieli to poświęcić”. Niestety koszt kupna latarki jest znacznie większy niż darmowe okulary przeciwsłoneczne, które otrzymałem pocztą jako niechciany prezent marketingowy. Niech latarka będzie ostatnią deską ratunku, pomyślałem sobie i funkcjonariuszowi podałem nasze amerykańskie ubezpieczenie mówiąc „seguro internacional”, czyli ubezpieczenie międzynarodowe. Powtórzył moje słowa i z uśmiechem wskazał, że wszystko jest w porządku, możemy jechać. Co za ulga.
Po kolejnych kilku minutach byliśmy już na granicy załatwiając wyjazdowe nikaraguańskie formalności. Zapytałem, czy lokalne ubezpieczenie samochodu jest naprawdę wymagane. „Tak, oczywiście” – odpowiedział leniwie urzędnik w okienku. Był to szczegół, który pominąłem podczas przygotowań do tej wyprawy. Czasami trudno jest znaleźć coś, o czym się nie wie, że powinno się szukać.
Kolejnym krokiem jak zwykle były formalności związane z krajem, do którego się wjeżdża, w tym przypadku z Kostaryką. Szybko dostaliśmy pieczątki wjazdowe, ale pozwolenie na samochód zajęło więcej czasu. Było tak z powodu przerwy na lunch. Czekaliśmy bezczynnie pół godziny. Całkowity czas przekroczenia granicy wynosił dwie godziny. To nasza średnia w tej części świata.