Dużo pada w Monteverde. Mieliśmy szczęście zaparkować pod zadaszeniem i mieć w ten sposób osłonę dla naszego namiotu dachowego. Deszczowa noc minęła, lecz rano pogoda niewiele się poprawiła. Jedną z największych zalet overlandingu jest elastyczność w zmianie planów. Perspektywa pozostania w Monteverde i odwiedzanie podczas deszczu miejsc takich jak rezerwat dzikiej przyrody, żabi staw czy ogród motyli nie rokowały możliwości napotkania dzikich zwierząt. To była szybka decyzja. Postanowiliśmy udać się na wybrzeże Pacyfiku.
Do tej pory podziwialiśmy przyrodę Kostaryki, ale co z jej kolonialną przeszłością? To właśnie tutaj, na półwyspie Nicoya, w 1522 roku hiszpański konkwistador Gil González de Ávila napotkał największe skupisko rdzennych Amerykanów. Miejscowa ludność nie stawiała oporu i szybko została ochrzczona. De Ávila był w stanie pozyskać od nich znaczną ilość złota, które zabrał z powrotem do Panamy i na Hispaniolę. Tak rozpoczęła się kolonizacja Kostaryki. Jak zwykle kolonizacja zaczyna się od wprowadzenia nowej religii i budowy kościołów. Pierwsza świątynia została zbudowana na terenie dzisiejszego miasta Nicoya w latach 1522-1544. Stojący dziś budynek ma tradycyjny biały kolor i małe dzwony w elewacji frontowej.
Tylko główne szosy w Kostaryce są w akceptowalnym stanie. Każda boczna droga, nawet utwardzona, jest wolna, wyboista z dziurami. Przejechanie 185 km zajęło nam 6 godzin. Po południu namierzyliśmy mały Kemping COCO'S w Samarze.
Plaże Pacyfiku nie mogą konkurować z Karaibami. Plaża w Samarze jest długa i szeroka, ale brakuje jej uroku, jaki można znaleźć na brzegach tylu wysp w strefie tropikalnej. Powodem niewątpliwie jest wulkaniczne pochodzenie tutejszego szarego i wyglądającego jak brudny piasku, w przeciwieństwie do białego piasku powstałego ze szkieletów koralowców. W Samarze nie było nic, co by nas oczarowało i postanowiliśmy zatem zobaczyć inne części Półwyspu Nicoya.
Skończyło się na tym, że cały dzień spędziliśmy w samochodzie jeżdżąc po drogach gruntowych. Postęp był bardzo powolny. Wyczerpani zdaliśmy sobie sprawę, że nigdy nie znajdziemy pięknej i spokojnej plaży. Było już dawno po zachodzie słońca, kiedy dotarliśmy do Montezumy na południowym krańcu półwyspu. Tego dnia przejechaliśmy zaledwie 90 km, a zajęło nam pełne osiem godzin.
O godzinie 8 wieczorem dotarliśmy do kempingu Fernado Morales znajdującego się prawie na plaży. W pobliżu nie było innych ludzi, ale wyzwaniem było znalezienie bezpiecznego miejsca do zaparkowania samochodu. Byliśmy w lesie kokosowym. Palmy wokoło miały mnóstwo dojrzałych owoców gotowych do upadku. Statystyki mówią, że istnieje większa szansa na śmierć spowodowaną uderzeniem kokosa niż w wyniku ataku rekina. Musieliśmy zaparkować w takim miejscu, aby spadający kokos nie tylko nie uderzył w samochód, ale co najważniejsze nie spadł nam na głowę. Tej nocy słyszeliśmy kilka spadających owoców. Jest to mała głucha eksplozja, czujesz wibrację, jakby ciężki młot uderzył w ziemię. Ktoś obliczył, że spadające kokosy mogą uderzyć człowieka pod drzewem z siłą prawie 900 kg.