Po dwudniowym odpoczynku nadszedł czas rozpocząć powrót do USA z najdalszego punktu tej wyprawy. Miasto Panama opuściliśmy bez żalu. Ruszyliśmy w kierunku Kostaryki, jadąc ponownie drogą Panamerykańską. Przed przekroczeniem granicy chcieliśmy jednak odwiedzić najbardziej wysuniętą na zachód część Panamy. Na drodze panował bardzo mały ruch, była to niedziela, ale musieliśmy uważnie obserwować prędkość na liczniku. Nigdy w życiu nie widziałem tylu policyjnych punktów kontroli prędkości. Pilnowali oni limitu 80 km/h. Średnio co 15-20 km na poboczu stał policjant z radarem w ręku. Przejechanie 300 mil / 480 km zajęło nam pełne 7 godzin. W końcu zatrzymaliśmy się w Boquete, znajdującym się ma wysokości 1000 metrów. To była dla nas duża odmiana, ponieważ tego dnia wyruszyliśmy z poziomu morza. Wraz z różnicą wysokości nie tylko zmieniło się otoczenie w wiecznie zielony las deszczowy, ale również znacznie spadła temperatura powietrza, dając nam przyjemną bryzę w nocy. Była to długo oczekiwana przerwa od upału nizin Ameryki Środkowej.
Boquete to małe miasteczko położone w zielonych górskich wyżynach Panamy. To region plantacji kawy i miejsce popularne wśród turystów. Aby doświadczyć natury wybraliśmy szlak, który prowadził do trzech wodospadów. Gdy wyruszyliśmy, niemal natychmiast pochłonęła nas soczystość przyrody. Zanurzeni byliśmy się w ogromnych liściach, zewsząd otoczeni wiszącymi z drzew winoroślami. Nie padało, ale i tak szliśmy błotnistym szlakiem. Ślizgaliśmy i potykaliśmy się, by dotrzeć do masywnych, zapierających dech w piersiach kaskad. Nie byliśmy zawiedzeni szlakiem zaginionych wodospadów (Lost Waterfalls), to była piękna wędrówka.
Nietrudno sobie wyobrazić, że las w tym regionie był wyzwaniem dla Hiszpanów, którzy po raz pierwszy przybyli tu w XVI wieku. Ciężko uzbrojeni, w stalowych hełmach i zbrojach konkwistadorzy mieli spory problem z przemieszczaniem się w górach. Nie było tu dróg, tylko wąskie, strome, błotniste i śliskie ścieżki. Pełny zestaw metalowej zbroi ważył około 60 lb /30 kg. Każdy żołnierz hiszpańskiej piechoty miał przy sobie miecz i często długolufowy arkebuz. Nie byli oni przystosowani do lokalnego klimatu, zmagali się nie tylko z dużą wilgotnością i ulewnymi deszczami, ale najbardziej bali się jadowitych gadów i chorób tropikalnych. Mimo trudności jakie napotkali skutecznie podbijali nowy ląd łatwo pokonując przerastających ich liczebnie lokalnych Indian. Tak rozpoczęła się era kolonialna w Ameryce Środkowej.