Cały dzień spędziliśmy spacerując po mieście. Historyczne centrum ma hiszpański układ kolonialny. Wąskie brukowane uliczki, pomalowane na różne kolory elewacje, czerwone dachy pokryte glinianą dachówką sprawiają, że San Cristóbal de las Casas jest atrakcyjnym miejscem.
Zaczęliśmy od wizyty w kościele Guadalupe. Jest to miejsce, do którego zmierzała „sztafeta pielgrzymów”, gdy spotkaliśmy ich w grudniu. Kościół poświęcony jest kultowi Matki Bożej z Guadalupe. Dla każdego przypadkowego odwiedzającego może to być tylko kolejny kościół katolicki w Meksyku. My byliśmy jednak niezmiernie zaskoczeni, gdy znaleźliśmy tam miejsce, z którego korzystają tylko Majowie Tzotzil. Na bocznym podwórku kościoła Guadalupe stoi mała niebieska kapliczka pokryta sadzą od świec. Miejsce to nie ma to nic wspólnego z Najświętszą Maryją Panną. Kaplica służy wyłącznie do wykonywania obrzędu identycznego z tym, który widzieliśmy dzień wcześniej w Chamula. Byliśmy tu świadkami gdy lokalna kobieta pochodząca z Majów zapalała świece na podłodze, modliła się w języku tzotzil, a z boku miała żywą kurę przygotowaną do złożenia w ofierze. Bliskość kościoła dała nam do zrozumienia, że miejscowy ksiądz daje na to przyzwolenie
Spacerując po San Cristóbal odwiedziliśmy Muzeum Bursztynu. Bursztyn z Chiapas wydobywany jest w górach ze skał zawierających skamieliny, wydobywany jest on w małych społecznościowych kopalniach. Wiele rdzennych rodzin Tzotzil polega na bursztynie jako głównym źródle utrzymania.
Muzeum Medycyny Majów nie jest warte odwiedzenia. Jest to zaniedbane miejsce. Dowiedzieliśmy się kilku rzeczy, ale nie warto było tak daleko oddalać się od historycznej części miasta.
Wydaje się, że nikt nie martwi się tutaj koronawirusem. Nowa choroba to jak dotąd to odległy problem. Przechodząc przez zatłoczone miejsca handlu ulicznego, zastanawialiśmy się, co to się stanie, gdy COVID tu trafi? To może być katastrofa.